Tydzień przedświąteczny, tydzień, w którym mamy „ręce pełne roboty”, gotowanie, pieczenie, jeszcze ostatnie zakupy, jakby miał nastąpić koniec świata. W kuchni panuje rozgardiasz, wszystko powykładane – mikser, malakser, foremki do ciast, mąka, cukier, bakalie itp. itd. bo wszystko musi być przecież „pod ręką”. Krzątam się w tym wszystkim i jakoś tak…. niby wszystko jak zawsze, a jednak jakoś inaczej – o co chodzi?
O! Chodzi właśnie o tą ciszę zalegającą w mieszkaniu, o brak wrzawy, zgiełku, pokrzykiwania na wszystkich, przepędzanie ich z kuchni, bo kto to widział, żeby się tu plątać teraz….. Ale tak było dawniej. Teraz dzieci wyfrunęły z gniazdka, pracują, nikt nie przeszkadza, nie podkrada przygotowywanych smakołyków i tego bardzo mi brakuje! Na kogo mam krzyczeć, skoro jestem sama i tylko w tle z radia sączy się cichutko muzyka?
Tak, ta zniewalająca cisza wprowadza właśnie tą inną atmosferę, co działa na mnie demotywująco, jestem jakaś opieszała, działam na zwolnionych obrotach. Mimo wszystko brakuje mi tej wrzawy. Zresztą chyba nie tylko mnie…… Mój syn, kiedy zamieszkał z dala od domu rodzinnego, zdradził mi kiedyś /w okresie przedświątecznym właśnie/ – mamuś, najbardziej brakuje mi tej przedświątecznej wrzawy i twoich pokrzykiwań!
No to nie ma już tej wrzawy, nie ma na kogo krzyczeć i tylko pies zakłóca od czasu do czasu panującą ciszę, domagając się …… wyjścia na spacerek.