Dzień zadumy i refleksji

 

Dzisiejszy dzień, chmurny, mokry i trochę wietrzny wydaje się być „akuratny” do obchodzonego święta. Smutna pogoda, szare, odarte już prawie z liści drzewa, a wszystko przetykane przelotnymi kroplami deszczu. Panuje taki poważny nastrój, adekwatny do sytuacji.

Na tle tej szarości bardzo wyraźnie widać palące się znicze i … morze kolorowych kwiatów jesiennych, wśród których królują chryzantemy, a kolory ich przeróżne, cała tęcza barw…
Wiatr wpada od czasu do czasu, muśnie delikatnie płomienie zniczy, rozkołysze je nieco, jakby chciał sprawić, by były bardziej widoczne…
jakby chciał, aby wszyscy, którzy odeszli, patrząc z góry poprzez niebo zasłane chmurami, mogli je dostrzec… tak, tak, bo te wszystkie dowody pamięci są właśnie dla Nich…
Są dowodem na to, że pamiętamy, że żyją nadal w naszych sercach i umysłach.
I dlatego razem z nimi świętujemy ten pierwszy dzień listopada, dzień Wszystkich Świętych, ufając, że wszyscy bez wyjątku już też „tam” świętują.

I stojąc tak nad mogiłami, zapatrzeni w mrugające światła palących się zniczy, w głębokiej zadumie wspominamy, rozmyślamy, tęsknimy i tak trochę żal…

„Żal, że się za mało kochało,
Że się myślało o sobie,
Że się już nie zdążyło,
Że było za późno”.
ks. Jan Twardowski

Znalezione obrazy dla zapytania bezpłatne obrazki- gify znicze
zdjęcia – źródło internet

Siostry dwie…szanujmy wspomnienia!

Była sobie kiedyś mała dziewczynka… miała starszą Siostrę, wiele lat starszą. Kiedy mała, wszędobylska dziewczynka biegała sobie i rozkosznie wymachiwała warkoczykami, jej Siostra była już prawie dorosłą pannicą. Z jakim uwielbieniem „młoda” patrzyła wtedy jak „starsza” się stroi, z jaką zazdrością, że spotyka się z koleżankami, że śmieją się, żartują, a ona?
Ona była zawsze jak „ogonek”… taki niechciany, odpędzany, bo i cóż takie dziecko miało robić wśród prawie dorosłych.
„Młodej” bardzo się to nie podobało, ale im bardziej była natrętna, tym bardziej przepędzana. A im bardziej przepędzana, tym więcej psot i złośliwostek wpadało do jej małej główki. Często do akcji wkraczała nawet Mama, zakazując „młodej” to i owo.

Ale przyszedł czas, że „starsza” zmieniła stan cywilny i opuściła domowe gniazdko, a wraz z tym problem został rozwiązany.
W niedługim czasie „młoda” została ciocią… o, nie, nie zdawała sobie z tego sprawy, ba, nawet nigdy nie była tak nazywana.
A jej „starsza”? no była już dla niej kimś zupełnie innym, kogoś innego oznaczającą Siostrą…była już przecież matką swoich dzieci.
Całą uwagę skupiała na swych synach, matkowała im ciągle, była jak kwoka dbająca o swe kurczęta, bez względu na to, czy jeszcze tego potrzebowali czy już nie i jak „starzy” sami powoli się stawali.
Aż do dzisiaj…
Dziś machnęła ręką na doczesny świat, zostawiła wszystko i wszystkich, ale i tak wiem, że tam z góry będzie bacznie wszystko obserwować, będzie nadal czujna, będzie nadal zarządzać…

Rozsiądź się więc Siostro wygodnie w cieniu rajskich drzew, odpocznij w spokoju, a w wolnych chwilach zerknij tu na nas czasem i wyślij promyczek dobrej energii.

A ja? bardzo żałuję, że nie wróci już ten czas, kiedy byłam „natrętną muchą”… mogłabym nawet być odpędzana przy użyciu „łapki na muchy”…
Wspomnienia jednak pozostaną…tylko wspomnienia… tylko tyle i aż tyle…
Pielęgnujmy więc i szanujmy wspomnienia!

Kartka z kalendarza dziadka i …babci

Piękny miesiąc maj dobiegał końca, gdy w ostatniej niemal chwili zdążył zawitać w naszej rodzinie Kamil… mała istotka, mały chłopczyk z czarną czupryną… jeszcze nic nie wie, nie rozumie ileż to radości sprawił swoim rodzicom, bratu, siostrze, ciociom, wujkom,  kuzynkom…no i dziadkom…
Babcia miała już 3 wnuczki, zatem była 100-procentową babcią, ale  dziadek? no cóż, dotąd podobno był jedynie mężem babci… ale dziś to się zmieniło – dziadek ze zwykłego dziadka stał się prawdziwym DZIADKIEM. Na dodatek jest z nowo narodzonym wnukiem spod tego samego znaku zodiaku – Bliźnięta.
No to dziadku! czas zakasać rękawy, bo bycie DZIADKIEM zobowiązuje… Kamil będzie czekał na atrakcje wymyślane przez dziadka.

A Tobie, kochane maleństwo, życzymy dużo miłości wokół, niech spotykają Cię w życiu same dobre rzeczy, niech wszelkie troski Cię omijają, no i wyrośnij na zdrowego, mądrego chłopa.

 

Pożegnanie

Dziś pożegnałam swoją Drogą Koleżankę, Przyjaciela… Smutny to dzień, smutny tym bardziej, że wiadomość o Jej śmierci spadła na mnie jak grom z nieba, niespodziewanie, znienacka…
A przecież nic nie zapowiadało takiego zakończenia, chociaż ja wiem…

Zawsze radosna, zawsze uśmiechnięta, zawsze pogodna… może po prostu nie chciała zaprzątać innym głowy swoimi problemami?
Słoneczko! Tak, to określenie, ta ksywa, pasowała do Niej bardzo…tak na Nią mówiliśmy…
Tyle było w Niej energii, tyle dobroci, a Jej perlisty śmiech mógł kruszyć mury i rozweselić każdego smutasa.
Jednego nie był w stanie skruszyć – choroby…paskudnej, podstępnej i bezpardonowo wdzierającej się w Jej ciało…
Choroby, która wzięła Ją w swe objęcia tak mocno, że nie była w stanie się uwolnić…
Choroby, która na przekór wszystkiemu i wszystkim zabrała Ją kochającej Rodzinie…

Jestem zszokowana, rozbita… Tak naprawdę, nie dociera to wszystko do mnie…chwilami mam wrażenie, że to nie dzieje się naprawdę, że to tylko zły sen, a uroczystości z tym związane to jakiś zły film, który niechcący obejrzałam.

Niestety, to nie sen…
„Zamknęły się ukochane oczy, spoczęły spracowane ręce,
przestało bić kochane serce”.
Tak… Była Marysia i nie ma Marysi. Została straszna pustka… to słowa Jej męża. Ileż w tych słowach rozpaczy, ile żalu, ile miłości, która uleciała.

Ja też mam potrzebę wyrzucić z siebie całą gorycz tej sytuacji, cały żal…
szukam odpowiedzi – dlaczego teraz? dlaczego tak szybko? przecież jeszcze tyle dobrego mogła zrobić dla dzieci, dla rodziny, dla wszystkich… Dlaczego to wszystko musi być tak niesprawiedliwe? dlaczego…?

Odpowiedzi nie znam…
Wiem natomiast, że „Człowiek żyje tak długo, jak długo trwa pamięć o nim.”
Pamięć i wspominki będą też swego rodzaju terapią… dla mnie…
A miłych wspomnień nie brakuje…

…Pierwsze dni pracy zawodowej /rozpoczęłyśmy pracę w tym samym dniu, stąd jako „nowe” od razu znalazłyśmy się w jednej „bandzie”/
…Wypady po pracy całą paczką „młodych” na kawusię do „Kosmosu” /to była kawiarnia naprzeciw/…
…Jej ślub, na który nie dotarliśmy z powodu zamieci śnieżnych…
…Narodziny Jej pierwszego syna… ciotki musiały go obejrzeć natychmiast…
…Wspólne balowanie na zabawach karnawałowych organizowanych przez zakład pracy…
…Wypady do Nich z moimi dziećmi – stół zawsze zastawiony, gościnni, a jeszcze potem na drogę jakieś owoce z własnego sadu…
…A wesela… my na weselach Ich dzieci, Oni naszych…
…A spotkania u nas na działce – spontaniczne… ale jakie radosne, pełne śmiechu, humoru…

I nagle 3 stycznia 2017r. wszystko się urywa, zostaje pustka, ot tak… z dnia na dzień…
Ale pamięć zostaje, będzie trwać, a wraz z nią będziesz i Ty, Marysiu.
A tym wpisem chcę dodatkowo utrwalić pamięć o Tobie, o „Słoneczku”, które pojawiło się i choć zgasło, blask pozostanie… w sercu, w pamięci, we wspomnieniach…
i te słowa jakoś cisną mi się na usta, może je usłyszysz?

„Naprawdę jaka jesteś nie wie nikt
Bo tego nie wiesz nawet sama Ty
W tańczących wokół szarych lustrach dni
Rozbłyska Twój złoty śmiech
Przerwany w pół czuły gest
W pamięci składam wciąż
Pasjans z samych serc…”

/Jej portret – Bogusław Mec/

Wesołych Świąt

zzz-dekoracje-bn-2015

Wesołych Świąt Bożego Narodzenia,
zdrowych, rodzinnych, ciepłych i smacznych

wszystkim, którzy tu czasem bywają życzy
Almanka

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

A nadzieja znów wstąpi w nas
Nieobecnych pojawią się cienie
Uwierzymy kolejny raz
W jeszcze jedno Boże Narodzenie….
/Beata Rybotycka/

4 urodziny Almanki

Doprawdy już 4 ???  No nie da się ukryć…
Z jednej strony radość, że trwam nadal w tej swojej pasji, co daje mi wielką frajdę i dużo zadowolenia, z drugiej żal… żal, że to nie ja mam tylko tyle lat, no może jeszcze mogłyby 4 towarzyszyć 0…

Wszystkim dziękuję!
Tomaszowi, który jest głównym sprawcą powstania bloga i jego trwania, wszystkim odwiedzającym mnie tutaj, tym komentującym /czasem/, ale też tym skrytym wielbicielom.
Bez Was nie byłoby bloga i to dla Was chce mi się go prowadzić, choć i dla siebie i własnej satysfakcji trochę też.

Zapraszam zatem – bywajcie, korzystajcie i komentujcie.
A dziś świętujmy wspólnie, zapraszam na pyszną Pavlovą, częstujcie się, proszę…

pavlova-zielone-wzgorza-2u

Wieczni w sercu, nieśmiertelni w pamięci

Znalezione obrazy dla zapytania bezpłatne obrazki- gify znicze

Spadła kolejna kartka z kalendarza i odsłoniła kolejny dzień… już listopadowy.
1 listopada, dzień Wszystkich Świętych… Wszystkich bez wyjątku…
Wierzymy głęboko, że w tym gronie, są też wszyscy nasi bliscy.

Stojąc nad Ich mogiłami oddajemy się wspomnieniom, przywołujemy w pamięci chwile, kiedy byli z nami, niekiedy dzielimy się z Nimi swoimi radościami bądź powierzamy Im swoje troski.
Taki moment to również dobry czas na refleksje, nad zastanowieniem się nad sobą, nad własnym życiem, teraźniejszością, przeszłością i przyszłością.
Plączą się w naszych myślach obrazy tego co było i tego co jest…
I nagle dociera do naszej świadomości, że mimo fizycznej nieobecności są z nami…żyją w naszych sercach… w naszej pamięci.
Człowiek żyje bowiem tak długo, jak długo trwa pamięć o nim. A nasi bliscy są przecież wieczni w naszych sercach i nieśmiertelni w naszej pamięci. I tak będzie… Dopóki my żyjemy, pamięć o Nich też jest zawsze żywa.

Znalezione obrazy dla zapytania bezpłatne obrazki- gify znicze  zdjęcia – źródło internet

Tu jest pamięć i tutaj świeczka.
Tutaj napis i kwiat pozostanie.
Ale zmarły gdzie indziej mieszka
na wieczne odpoczywanie.
(…)
Smutek to jest mrok po zmarłych tu
ale dla nich są wysokie jasne światy.
Zapal świeczkę.
Westchnij.
Pacierz zmów.
Odejdź pełen jasności skrzydlatej.
(J. Kulmowa, „W zaduszki”)

Zmiana kodu

24 sierpnia… spada kolejna kartka z kalendarza…niby dzień jak każdy inny, a jednak…dzień pełen wspomnień, podsumowań, refleksji, poczucie upływającego czasu oraz coraz krótszej drogi do przebycia.
Jak długiej? wielka niewiadoma i tajemnica…i niech tak zostanie.

A wszystko zaczęło się 70 lat temu, kiedy to w sierpniową sobotę przyszła na świat mała dziewczynka. Była dzieckiem oczekiwanym, wszak jej starsza siostrzyczka miała już 13 latek… oczekiwanym dzieckiem, ale co do płci… to już bardzo wątpliwe… przecież w domu była już jedna córka, a wiadomo, że każdy mężczyzna „tęskni” za synem. Należy więc podejrzewać, że tym razem było podobnie.
Ale trudno, córka to też dziecko.
Jak się potem okazało, owa córka stała się ulubionym dzieckiem tatusia, oczkiem w głowie, pupilką wprost. Na marginesie należy dodać, że oczekiwany syn też w niedalekiej przyszłości pojawił się na świecie.

Z opowiadania wiadomo, że narodzinom tejże dziewczynki towarzyszyła szalejąca na dworze burza, a błyskawice i pioruny zwiastowały raczej koniec świata, niż pojawienie się na świecie nowego życia.
Ale jak to zwykle bywa, po nocy przychodzi dzień, a po burzy pojawia się słońce.
Jakież to zastanawiające – czyżby to był zwiastun, znak jak będzie wyglądać jej całe, dalsze życie?

Rosła sobie dziewczynka, otoczona ciepełkiem domowym i miłością bliskich, mając za kompana brata młodszego oraz rówieśników z sąsiedztwa /tak się złożyło, że u sąsiadów byli sami chłopcy/. Nic więc dziwnego, że wszelkie psoty, wybryki i tym podobne „zabawy” były iście chłopięce. Trwało to cały okres przedszkolny.

Kiedy jednak dziewczynka poszła do szkoły zmieniła się nie do poznania. Z dziewczyny łażącej po drzewach, grającej w jakieś chłopięce gry, przeistoczyła się – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – w skromną, cichutką uczennicę, w granatowym fartuszku z białym kołnierzykiem. Tu należy dodać, że dziewczynka owa bardzo niechętnie udała się na pierwsze lekcje, może bała się szkoły i dlatego zaszła w niej taka zmiana? może to strach powodował, że stała się taka cichutka, grzeczniutka? Tak czy siak, szkołę w końcu pokochała, lubiła czytać, uczyć się i zawsze miała ambicje, żeby być najlepszą w klasie.
Ot, cuda czasem się zdarzają, a tu było prawie jak w bajce o brzydkim kaczątku.

Lata mijały, dziewczynka doroślała, była szkoła średnia, potem studia, potem pierwsza praca. Było wiele radości z każdego nawet małego sukcesu, ale było też wiele dni smutnych, a nawet wręcz tragicznych. Bo czy może być coś gorszego dla młodej dziewczyny, wkraczającej dopiero w dorosłe życie, niż utrata Matki?
Nie, nie może… I w takich momentach odzywają się te złowieszcze grzmoty i pioruny, które towarzyszyły jej narodzinom.
Ale w życiu jak to w życiu, wiele było chwil radosnych, ale też nierzadko  przeplatanych burzami. Taki kwiecień-plecień.

W końcu dziewczynka owa dorosła już na tyle, że sama założyła rodzinę. Ileż radości dawało witanie na tym świecie nowych potomków… córka, syn i jeszcze jeden syn. Ileż to było uciechy z pierwszych ząbków, pierwszych kroczków, pierwszych słów, a  wszystko razy trzy… ale nieprzespanych nocy, chorób wieku dziecięcego itp. też potrójnie.

Ale co tam, z perspektywy czasu to wszystko nie jest ważne, ważne są ONE /czyli dzieci/. Ileż radości daje samo tylko patrzenie jak rosną, dorośleją, zakładają swoje „gniazda”.
A z gniazdek tych wyfruwają następne pociechy… ileż jest radości z narodzin wnucząt /chyba nawet więcej, niż z narodzin dzieci, bo ma się już czas na tą radość/. Jakże miło jest patrzeć jak wnuczki rosną, jak są piękne i mądre.

I to jest powód, dla którego tamta dziewczynka, która już bardzo, bardzo dorosła widzi, że warto było, że wprawdzie były w życiu grzmoty i pioruny, ale też świeciło słońce, a jego odbiciem świecą teraz jej dzieci, jej wnuczki.
I jakże prawdziwa jest myśl, wyczytana gdzieś kiedyś i zapisana:

Sztuka życia polega na tym, by cieszyć się małym, a wytrzymywać najgorsze.

No więc cieszmy się życiem, dopóki trwa. Co tam kolejna kartka z kalendarza, co tam przejście do następnego przedziału wiekowego, to jedynie zmiana kodu na 7 z przodu.

nowo narodzona 70-latka… /z szacunkiem zatem proszę!/
zzzbukiet 70a

Zanućmy więc:

„Życie , życie jest nowelą,
której nigdy nie masz dosyć
Wczoraj biały, biały welon
Jutro białe, białe włosy

Życie , życie jest nowelą
Raz przyjazną a raz wrogą
Czasem chcesz się pożalić,
ale nie masz do kogo”  

 

 

 

Zielone Świątki

Zielone Świątki to ruchome święto wiosenne, przypadające zawsze w maju lub czerwcu. W kościele katolickim to święto to Zesłanie Ducha Świętego.
I w tym roku,  dziś właśnie, jest to święto.
Skąd taka nazwa? Zielone Świątki … z czym kojarzy mi się ta nazwa i to święto?
Hm, chyba dziecinnieję na starość, ale tak mnie dziś naszło na wspominki i w swojej wyobraźni – a w zasadzie co ja gadam – w swoich wspomnieniach przeniosłam się  do tych moich pagórków leśnych, do tych pól zielonych…
nie, nie, to nie będzie to, wszak moje Roztocze to nie Litwa, a ja niestety Mickiewiczem też nie jestem, ale czasem zwyczajnie mi tęskno za tym wszystkim…

Już w przeddzień Zielonych Świątek nastrój w domu był niewiele mniej podniosły niż przed Wielkanocą, z tą różnicą, że już zawsze było zielono i ciepło /faktycznie takiej zimnicy jak w tym roku nie pamiętam/. W przydomowym ogródku kwitły bzy i jaśminy, a ich zapach mógł zaczarować każdego… ciężar kwiatów chylił gałęzie w stronę ścieżki biegnącej do domu, jakby chciały każdego przechodzącego zatrzymać na chwilę i krzyknąć – halo, zwolnij, patrz jaka piękna wiosna, jakie barwy, jakie zapachy.
Całe podwórze było świeżo wysprzątane i czekało na świąteczną dekorację.
A dekoracja była oczywiście … zielona… zielone młode drzewka /np. samosiewy brzóz/, zielone gałęzie drzew, zielone olbrzymie liście paproci i kwiaty.
Wtedy nie wiedziałam co to wszystko oznacza, zresztą nikt też nie mówił, nie komentował, po prostu była taka tradycja, tak robiono z dziada pradziada, tak robili wszyscy – krewni, sąsiedzi, znajomi…ale dziś już wiem, przeczytałam o tym – przystrajanie domostw zielonymi gałęziami miało zapewnić urodzaj, a także ochronić przed urokami… no i proszę, kto by pomyślał.

Tuż przed wejściem do domu kilka młodziutkich brzózek tworzyło alejkę, najbardziej reprezentacyjną, prowadzącą wprost na schody domu. Dalej od wejścia alejkę tworzyły już tylko gałęzie wkopane odpowiednio w ziemię.
Bardzo ważne było ustawienie ich w równiutkim szpalerze, w dwu rzędach, stąd Tata zawsze sporo czasu musiał poświęcić, aby wszystko było „pod sznurek”, jak w wojsku.
Taka aleja było dodatkowo ozdobiona „chodnikiem dywanowym” – wzdłuż po obu bokach układaliśmy liście paproci, zaś środek był wysypany różnokolorowym kwieciem /zbieranie liści paproci oraz kwiatów, a także robienie dekoracji należało już do obowiązków dzieci, czyli moich i młodszego Braciszka/.
Uwielbiałam się potem przechadzać taką alejką kiedy już zapadał zmierzch – wszystko wyglądało tak baśniowo, a ja czułam się jak… Alicja w krainie czarów.
Szkoda, że ta tradycja później powoli zanikała i kiedy już trochę dorosłam jakoś nie pamiętam takiego strojenia domostw, ot raczej ograniczano się do zawieszenia jakichś zielonych gałęzi przy wejściu.

No i jeszcze jedna rzecz przychodzi mi na myśl, kiedy wspominam Zielone Świątki – to obowiązkowa w tym dniu zupa szczawiowa.
Penetrując teren w poszukiwaniu kwiatów do dekoracji wspomnianych już alei, jako dzieci miałyśmy jeszcze jedno zadanie – nazrywać szczawiu na zupę. Z tym nie było problemu, bo rósł wszędzie na skraju lasu.
Potem Mama robiła z niego zupę szczawiową, piękną, o takich wiosennych barwach. Jej zielony kolor wspaniale komponował się z Zielonymi Świątkami, a dodatkowego uroku i smaku dodawało jej jajo … ugotowane na twardo, pokrojone, pływające niczym białe łódeczki z żółtym oczkiem.

Ach, co to były za smaki i zapachy… w dorosłym życiu już nie do odtworzenia.
A tak na marginesie – bardzo jestem ciekawa czy w innych regionach też tak świętowano Zielone Świątki i czy coś z tej tradycji ostało się do dziś na moim Roztoczu.

Jak długo jesteśmy dziećmi?

Pytanie trochę przewrotnie zadane, ale tak się zastanawiam…
Ja jestem taką mamą-kwoką, sprawy dzieci zajmują mnie przede wszystkim i stawiam je na pierwszym miejscu, są dla mnie najważniejsze i gdybym miała taką moc, to otoczyłabym je takim niewidzialnym kloszem, utkanym z muślinowej mgiełki, która by dobre rzeczy przepuszczała, jednak była w stanie zatrzymać wszystko, co może budzić ich niezadowolenie.

I tak się zastanawiam – dobrze to czy źle?
Często słyszę – jesteśmy już dorośli, nie jesteśmy już dziećmi…
Czasem wręcz się buntują – halooo… ja mam już …dzieści lat!
Ale dla mnie dziecko jest zawsze dzieckiem i nieważne, czy ma lat 5, 15, 25 czy 50 i więcej. To tkwi w świadomości matki i od tego nie da się uwolnić.
I nie jest to, za przeproszeniem, wścibstwo, chęć życia ich życiem, chęć ingerencji w ich sprawy, lecz najzwyklejszy instynkt rodzicielski, a ściślej mówiąc macierzyński, który „siedzi” zawsze z tyłu głowy, bez względu na wszystko.
Skoro dało się dziecku życie, trzeba nad nim czuwać, a przynajmniej obserwować je kątem oka i nie tracić z pola widzenia. Tak to oceniam, tak to widzę, tak to czuję.
A poza wszystkim – największą wartością i równocześnie przyjemnością dla rodzica jest… dawanie… dawanie siebie dzieciom.

I tu przychodzą mi na myśl słowa z piosenki Stanisława Soyki:
„Na miły Bóg,
Życie nie tylko po to jest, by brać
Życie nie po to, by bezczynnie trwać
I aby żyć siebie samego trzeba dać”.

W przekonaniu, że ze mną wszystko jest jednak w porządku, utwierdziły mnie słowa, wypowiedziane ostatnio przez jedną z dziennikarek /ma już swoją rodzinę, dzieci/.
Otóż powiedziała ona mniej więcej tak:
Dopóki żyją rodzice, możemy czuć się dziećmi.
I dobrze czasem wpaść do mamy na talerz zupy pomidorowej, a potem położyć się, aby chwilkę odpocząć, nawet przespać. A kiedy akumulatory już się naładują, wracać do swoich dzieci, do swoich obowiązków, obdarowana jeszcze a to jakimś słoiczkiem z pyszną zawartością, a to świeżymi jajeczkami.

I to jest teza, z którą zgadzam się w 100% i której będę się trzymać.
Wprawdzie ja – niestety – już dzieckiem nie jestem, to dopóki żyję moje Dzieci będą  zawsze  DZIEĆMI… bez względu na ich wiek, stanowisko, pozycję czy nawet wiek już ich dzieci.