Obietnice bez pokrycia

Rok temu obiecałam sobie, że na następne święta przygotuję wszystkiego o połowę mniej, że będzie spokojniej, mniej tłoczno na stole i w lodówce, a żołądek będzie mógł pracować na normalnych obrotach.
I co z tych obiecanek? a nic, zgodnie z powiedzeniem – obiecanki cacanki a ….. lepiej nie kończyć.
Ale niby nic takiego się nie przygotowuje, a potem uzbiera się tego cała masa…
no bo barszcz z uszkami być musi, a pierogi? no też i to 3 rodzaje, a i ryba smażona, no i tradycyjnie po grecku też, bez śledzi też się nie obędzie i to w 3 wersjach, żeby każdemu dogodzić, i gołąbeczki z kaszą i grzybami być muszą, wszak czeka się na nie rok cały…a kapusta z grzybami … nie może jej zabraknąć, bez grochu wszakże ze względów dietetycznych…a kompocik z suszu pyszny i wspomagający trawienie?
musi być…. a kutia…. była, choć ostała się nie tknięta, biedaczka, zapomniano o niej, nie wjechała nawet na stół, bo cichutko stała sobie w kącie kuchennego stołu….

No, żadnych zbędnych potraw nie było, wszystko, żeby tradycji stało się zadość….
Po takim obżarstwie to i kolędować nie ma siły…. ale wspominki, jak to mój Tata zaczynał zawsze śpiewanie Bóg się rodzi sprowokowało do podśpiewywania… bo trudno to nazwać kolędowaniem.

I tak dziś, kiedy już nastała cisza, umilkł zgiełk i śmiechy moich wnuczek myślę sobie – dawniej to były święta, dawniej to były przeżycia, dawniej to się kolędowało… a teraz? nawet zimy i śniegu za oknami nie ma, więc jak tu przeżywać Boże Narodzenie?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*