Małe tęsknoty

Za oknami szaro, buro, nawet nie biało, jak powinno być o tej porze roku.
Wiatry szaleją z nieznaną nam dotąd siłą i gwałtownością /nieznaną o tej porze roku rzecz jasna/ i tylko stojąca w kącie choinka wyzwala od czasu do czasu błysk z zawieszonej na niej bombki i nieśmiało przypomina, że to zima, że to jeszcze okres świąteczny, karnawałowy.
Świąteczny, ale jakiś taki mniej radosny niż zwykle? Jaka tego przyczyna? co jest do licha?

To chyba ta aura, to pomieszanie jesieni z zimą, a może nawet zimy z przedwiośniem. Straszna huśtawka temperatury i ciśnienia, nieustanne ataki migren, do tego jeszcze te „strajki” lekarzy… wszystko zatraca swą wartość i sens…

Dawniej bywały prawdziwe zimy, z siarczystymi mrozami, ze śniegiem tak dużym, że chodziło się prawie tunelami… trzeba je było oczywiście najpierw wykopać… mróz szczypał w nosy, w uszy, mrożąc przy okazji wszelaką zarazę… wirusy, bakterie, ale też inne zagrożenia, jak kleszcze, ślimaki i inne gady…
I dawniej była służba zdrowia, prawdziwa, nieodpłatna, dostępna dla każdego prawie „od ręki”, bez zbytniego czekania, kolejek, zapisów.

I kiedy się rozmyśla nad tym wszystkim, to ogarnia człowieka prawdziwa niemoc i jakaś taka tęsknota… za prawdziwymi zimami, mrozami, skrzypiącym śniegiem pod butami, za dziećmi z rumieńcami zjeżdżającymi „z górki na pazurki”, lepiącymi pod oknami bałwana…

Za uśmiechniętymi lekarzami w białych, wykrochmalonych kitlach, wiązanych z tyłu na „troczki”, dostępnych w dzień, ale jak trzeba to i w nocy, „służącymi” pacjentowi jak długo trzeba, bo żaden z nich nie gnał do następnego „świadczeniodawcy”…
Za pielęgniarkami w czepkach z kolorowymi paskami /kolory pasków oznaczały „ważność” w hierarchii/, za tym, że było się po prostu pacjentem, a nie świadczeniobiorcą i udawało się do przychodni lekarskiej, a nie do „świadczeniodawcy”.

A tu jeszcze ta szarość za oknami… i znowu zapowiadane wichry…
Zaczynam rozmyślać i zaczynam tęsknić, zaczynam też nieśmiało marzyć… jeszcze nie wiem do końca o czym, jeszcze się to wszystko nie wykrystalizowało we mnie, ale już coś kiełkuje…
I w tym całym moim wewnętrznym zamieszaniu jawi mi się Krystyna Prońko, a w uszach zaczyna brzmieć refren piosenki „Małe tęsknoty”.

………….
Małe tęsknoty, krótkie tęsknoty,
znaczące prawie tyle co nic
Nagłe i szybkie serca łopoty,
kto by nie znał ich.

Małe tęsknoty, ciche marzenia,
zwiewne jak obłok, kruche jak dym.
Nieodgadnione w nas duszy westchnienia,
kto by tam nie znał ich.