Nie jestem miłośniczką zimy, choć lepsza niż jesień, ale najbardziej lubię wiosnę.
I już miałam nadzieję, że w tym roku zima jakoś tak przejdzie bokiem, skoro nie zawitała ani w grudniu, ani w dwu pierwszych dekadach stycznia nie zawitała.
Ale przysłowie mówi – nadzieja matką głupich… no może nie aż tak, ale z pewnością matką naiwnych tak. Bo jakże można było liczyć, że w naszym klimacie nie będzie zimy?
Ale co ma wisieć – nie utonie!
Przyszła ni stąd, ni zowąd, ale jak nagle, jak z zaskoczenia… na początek zaatakowała północ kraju, mrożąc padający deszcz do tego stopnia, że stanęły pociągi, a ulice i place zamieniły się w olbrzymie lodowisko. Potem zaczęło sypać śniegiem i pod koniec miesiąca jest już biało, zimowo i bardzo mroźnie brrrrr.
I co w tej sytuacji mam zrobić? Pokochać zimę z jej wszystkimi konsekwencjami? mrozem, zimnym, przenikliwym wiatrem, szczypaniem w nos?
O nie, nigdy!
Wolę wiosnę, tęsknię za nią strasznie, więc pójdę na spacer do mojego „ogrodu” na tym blogu i już przeniosę się w moją krainę szczęśliwości, do mojego raju.
Och, jak tu pięknie, jak pachnąco, jak radośnie, wszystko budzi się do życia.
Wszystkich chętnych na wspólny spacer zapraszam także, wystarczy kliknąć tutaj.