24 sierpnia… spada kolejna kartka z kalendarza…niby dzień jak każdy inny, a jednak…dzień pełen wspomnień, podsumowań, refleksji, poczucie upływającego czasu oraz coraz krótszej drogi do przebycia.
Jak długiej? wielka niewiadoma i tajemnica…i niech tak zostanie.
A wszystko zaczęło się 70 lat temu, kiedy to w sierpniową sobotę przyszła na świat mała dziewczynka. Była dzieckiem oczekiwanym, wszak jej starsza siostrzyczka miała już 13 latek… oczekiwanym dzieckiem, ale co do płci… to już bardzo wątpliwe… przecież w domu była już jedna córka, a wiadomo, że każdy mężczyzna „tęskni” za synem. Należy więc podejrzewać, że tym razem było podobnie.
Ale trudno, córka to też dziecko.
Jak się potem okazało, owa córka stała się ulubionym dzieckiem tatusia, oczkiem w głowie, pupilką wprost. Na marginesie należy dodać, że oczekiwany syn też w niedalekiej przyszłości pojawił się na świecie.
Z opowiadania wiadomo, że narodzinom tejże dziewczynki towarzyszyła szalejąca na dworze burza, a błyskawice i pioruny zwiastowały raczej koniec świata, niż pojawienie się na świecie nowego życia.
Ale jak to zwykle bywa, po nocy przychodzi dzień, a po burzy pojawia się słońce.
Jakież to zastanawiające – czyżby to był zwiastun, znak jak będzie wyglądać jej całe, dalsze życie?
Rosła sobie dziewczynka, otoczona ciepełkiem domowym i miłością bliskich, mając za kompana brata młodszego oraz rówieśników z sąsiedztwa /tak się złożyło, że u sąsiadów byli sami chłopcy/. Nic więc dziwnego, że wszelkie psoty, wybryki i tym podobne „zabawy” były iście chłopięce. Trwało to cały okres przedszkolny.
Kiedy jednak dziewczynka poszła do szkoły zmieniła się nie do poznania. Z dziewczyny łażącej po drzewach, grającej w jakieś chłopięce gry, przeistoczyła się – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – w skromną, cichutką uczennicę, w granatowym fartuszku z białym kołnierzykiem. Tu należy dodać, że dziewczynka owa bardzo niechętnie udała się na pierwsze lekcje, może bała się szkoły i dlatego zaszła w niej taka zmiana? może to strach powodował, że stała się taka cichutka, grzeczniutka? Tak czy siak, szkołę w końcu pokochała, lubiła czytać, uczyć się i zawsze miała ambicje, żeby być najlepszą w klasie.
Ot, cuda czasem się zdarzają, a tu było prawie jak w bajce o brzydkim kaczątku.
Lata mijały, dziewczynka doroślała, była szkoła średnia, potem studia, potem pierwsza praca. Było wiele radości z każdego nawet małego sukcesu, ale było też wiele dni smutnych, a nawet wręcz tragicznych. Bo czy może być coś gorszego dla młodej dziewczyny, wkraczającej dopiero w dorosłe życie, niż utrata Matki?
Nie, nie może… I w takich momentach odzywają się te złowieszcze grzmoty i pioruny, które towarzyszyły jej narodzinom.
Ale w życiu jak to w życiu, wiele było chwil radosnych, ale też nierzadko przeplatanych burzami. Taki kwiecień-plecień.
W końcu dziewczynka owa dorosła już na tyle, że sama założyła rodzinę. Ileż radości dawało witanie na tym świecie nowych potomków… córka, syn i jeszcze jeden syn. Ileż to było uciechy z pierwszych ząbków, pierwszych kroczków, pierwszych słów, a wszystko razy trzy… ale nieprzespanych nocy, chorób wieku dziecięcego itp. też potrójnie.
Ale co tam, z perspektywy czasu to wszystko nie jest ważne, ważne są ONE /czyli dzieci/. Ileż radości daje samo tylko patrzenie jak rosną, dorośleją, zakładają swoje „gniazda”.
A z gniazdek tych wyfruwają następne pociechy… ileż jest radości z narodzin wnucząt /chyba nawet więcej, niż z narodzin dzieci, bo ma się już czas na tą radość/. Jakże miło jest patrzeć jak wnuczki rosną, jak są piękne i mądre.
I to jest powód, dla którego tamta dziewczynka, która już bardzo, bardzo dorosła widzi, że warto było, że wprawdzie były w życiu grzmoty i pioruny, ale też świeciło słońce, a jego odbiciem świecą teraz jej dzieci, jej wnuczki.
I jakże prawdziwa jest myśl, wyczytana gdzieś kiedyś i zapisana:
Sztuka życia polega na tym, by cieszyć się małym, a wytrzymywać najgorsze.
No więc cieszmy się życiem, dopóki trwa. Co tam kolejna kartka z kalendarza, co tam przejście do następnego przedziału wiekowego, to jedynie zmiana kodu na 7 z przodu.
nowo narodzona 70-latka… /z szacunkiem zatem proszę!/
Zanućmy więc:
„Życie , życie jest nowelą,
której nigdy nie masz dosyć
Wczoraj biały, biały welon
Jutro białe, białe włosy
Życie , życie jest nowelą
Raz przyjazną a raz wrogą
Czasem chcesz się pożalić,
ale nie masz do kogo”